Muzyka jest dla mnie tak naturalna jak oddychanie – Zhanna Zharkova w rozmowie z Adrianem Szarym
![]() |
| Rys. Ola Zasada-Sójka |
Skąd u Pani zainteresowanie muzyką?
Myślę, że moje zainteresowanie muzyką zaczęło się jeszcze zanim przyszłam na świat (śmiech) — po prostu urodziłam się w bardzo muzycznej rodzinie. Rodzice są niezwykle utalentowani: tata i mama pięknie śpiewają. Tato grał na różnych instrumentach, a dziadkowie i babcie również śpiewali. Można powiedzieć, że muzyka w naszym domu jest tak naturalna jak oddychanie. Całe dzieciństwo miałam wokół siebie muzykę, ludzi, którzy ją kochali, i taką ciepłą, twórczą atmosferę. A później los, a może przeznaczenie postawił na mojej drodze nauczycielkę muzyki — bliską przyjaciółkę moich rodziców, na „szczęście” albo „nieszczęście” (do wyboru!) mieszkaliśmy drzwi w drzwi. Ona naprawdę kocha swoją pracę i pewnego pięknego dnia, kiedy miałam niespełna pięć lat, sprawdziła mi słuch i rytm. Spojrzała na moich rodziców i powiedziała: „O, to tu będziemy coś tworzyć!”. No i zaczęło się. Najpierw od takich drobnych zajęć, a gdy skończyłam sześć lat — trafiłam do szkoły muzycznej.
I teraz historia, która zawsze wywołuje uśmiech. Podczas gdy wszystkie dzieci w przedszkolu po obiedzie kładły się spać, ja brałam skrzypeczki, które wyglądały wtedy na dwa razy większe ode mnie i maszerowałam na zajęcia. Na początku to była ogromna frajda — nowe, błyszczące skrzypce, mała artystka. Ale kiedy zaczęły się ćwiczenia, zadania domowe i codzienna praca, to już bywało różnie. Pamiętam też moment, gdy w przedszkolu pojawiła się pani ze szkoły muzycznej, żeby zachęcić dzieci do nauki gry na skrzypcach. Wszystkie dzieci podniosły rączki, każdy chciał grać. A po pół roku zostało nas parę. I śmiesznie, i symbolicznie — chyba tak miało po prostu być. Muzyka mnie nie puściła, a ja — czasem z zachwytem, czasem walcząc ze skrzypcami — jednak zostałam przy niej na dobre.
Dlaczego akurat skrzypce?
Szczerze mówiąc — wyboru specjalnie nie było. Skrzypce pojawiły się w moim życiu całkiem naturalnie, właściwie same weszły mi do ręki. Bliska przyjaciółka moich rodziców (ta, o której mówiłam) była nauczycielką gry na skrzypcach (no i nadal jest), świeżo po studiach, pełna energii, pomysłów i tej młodzieńczej, muzycznej pasji, która potrafi porwać każdego. A że mieszkaliśmy drzwi w drzwi, no to proszę sobie wyobrazić: talent, zapał i dziecko z muzykalnej rodziny dostępne na wyciągnięcie ręki. Tak więc skrzypce były oczywistym wyborem — nawet zanim ktokolwiek zapytał mnie, na jakim instrumencie chciałabym grać. To było trochę tak, jakby instrument wybrał mnie, a nie odwrotnie. Poza tym całe środowisko wokół mnie było muzyczne: siostra mojej nauczycielki grała pięknie na fortepianie, ich tata — dyrektor domu kultury — grał cudownie na akordeonie. U nas w domu wszyscy grali, śpiewali, ćwiczyli. Muzyka nie była jednym z wielu zajęć, tylko naturalnym elementem codzienności. W takim otoczeniu skrzypce stały się oczywistą częścią mojego dzieciństwa. Zabawna anegdota ze szkoły muzycznej Do dziś pamiętam jeden moment ze szkoły muzycznej, który zawsze wywołuje u mnie uśmiech. To była chyba trzecia albo czwarta klasa — dokładnie już nie pamiętam — w każdym razie mieliśmy ważny, wiosenny egzamin przed komisją. Cały rok przygotowań, poważna atmosfera, a ja szykowałam się do tego wydarzenia z pełnym przejęciem: piękna sukienka, fryzurka, wszystko dopięte… no prawie wszystko. Wyszłam z domu, szkoła muzyczna była na szczęście bardzo blisko, więc drogę przeszłam niemal na autopilocie. Wchodzę do szkoły, otwieram drzwi i nagle… zamarłam. Przypomniałam sobie, że zapomniałam zabrać skrzypce! Sukienka była, elegancja była — tylko najważniejszego nie miałam przy sobie. Dziś śmieję się z tego, bo to takie klasyczne: kobieta gotowa, ale instrument został w domu. Na szczęście zdążyłam szybko wrócić i wszystko dobrze się skończyło, ale ten moment zapamiętam na całe życie.
Kiedy płyta?
Od wielu lat nagrywam siebie — głównie po to, żeby mieć pamiątki z utworów, które szczególnie lubię. To są często światowe przeboje, melodie z różnych krajów, takie „perełki”, które zawsze mnie inspirowały. Mam nagraną płytę z kolędami – w ukraińskim i polskim języku, dzięki Katarzynie — to moja przyjaciółka, właściwie jak siostra, ogromna inspiracja i wielkie wsparcie. Kiedy przyjechałam do Polski, tuż po wybuchu wojny, byłam w bardzo trudnym, depresyjnym stanie. Ciągły stres, lęk, płacz — myślę, że każdy przeżywa dramat na swój sposób. I właśnie wtedy ona stanęła obok mnie. Zawsze powtarzała: „Dawaj, działamy! Dawaj nagrywamy! Dawaj robimy zdjęcia, stronę, oferty, maile!”. Jej energia, jej „dawaj” w nieskończoność, jej rodzina i dobroć — to wszystko mnie po prostu wyciągnęło emocjonalnie. Kasia jest człowiekiem bardzo szczerym i prawdziwym — mówi, co myśli, niczego nie udaje. Ja takich ludzi ogromnie cenię, bo przy nich życie jest proste, naturalne i prawdziwe. I mogę szczerze powiedzieć, że sukcesy, które osiągnęłam w Polsce, w dużej mierze zawdzięczam właśnie jej i jej wsparciu. A jeśli chodzi o nową płytę. Pomysł dojrzewa już od dawna. Mam swoje idee, swoją wizję i powoli nad tym pracujemy. Ale kiedy będzie gotowa? Na pewno nie dziś, nie jutro i nie za miesiąc. Myślę, że najwcześniej w przyszłym roku. Mam taką nadzieję. Chciałabym połączyć w niej elementy mojej kultury z tym, czego doświadczyłam tutaj, w Polsce. Kiedy płyta będzie gotowa, na pewno dam znać.
Gdzie można Panią usłyszeć?
Można mnie usłyszeć w wielu miejscach w Polsce, bo sporo koncertuję. Regularnie występuję w ‘Malinowym Raju’ w Solcu-Zdroju – to miejsce, które bardzo polubiłam i gdzie często wracam. Oprócz tego dużo jeżdżę po całym kraju, zarówno na wydarzenia prywatne, jak i kulturalne. W tym roku i w następnym mam już zaplanowane koncerty w domach kultury, centrach kultury oraz bibliotekach, które często organizują piękne, klimatyczne wydarzenia. Szczególnie bliskie są mi w Polsce wigilie firmowe – uwielbiam tę tradycję. Kilka razy miałam przyjemność występować na takich spotkaniach. To nie były dyskoteki, tylko niezwykłe, nastrojowe wieczory – świece, świąteczna atmosfera, kolędy na skrzypcach, wspólne kolędowanie, prezenciki, ludzie życzliwi, spokojni, razem. Taka prawdziwa wspólnota. Bardzo to lubię. Występuję też na prywatnych imprezach, jubileuszach, uroczystościach rodzinnych, a także na ślubach i przyjęciach weselnych. Jednym z najbardziej niezapomnianych wydarzeń był dla mnie występ w Kielcach, w amfiteatrze na Kadzielni, podczas „Nocy Kabaretowej”. Organizatorzy zaprosili mnie, żebym grała między występami kabaretów. Na widowni było około pięciu tysięcy osób. To było ogromne przeżycie — piękne, pełne emocji i energii. Poznałam tam też wspaniałych ludzi, z którymi do dziś współpracuję. A jeśli chodzi o to, gdzie mnie znaleźć na co dzień najłatwiej na moim Facebooku, gdzie wrzucam nagrania, zdjęcia i informacje o nadchodzących koncertach.
Czy lubi Pani koncertować?
Uwielbiam koncertować. Naprawdę. Myślę, że to jest coś, co mam w sobie od zawsze. Scena, muzyka, kontakt z ludźmi. To dla mnie nie jest zwykła praca, tylko sposób życia. Lubię to, że wiem, jak wygląda organizacja koncertu, co ode mnie zależy, ale jednocześnie każdy występ jest zupełnie inny, bo inni są ludzie, inne emocje i inna atmosfera. To sprawia, że każde wydarzenie jest wyjątkowe i przynosi nowe doświadczenia. Występuję w różnych miejscach, od dużych scen po kameralne koncerty. Czasem są to jubileusze, na których pojawiam się jako muzyczna niespodzianka między zespołem a DJ-em, czasem godzinny koncert, czasem półtorej. Lubię taką formę, bo daje możliwość nie tylko grania, ale też rozmowy z publicznością, żartów, nawiązania kontaktu. Zdarza się, że daję komuś zagrać na skrzypcach albo na innych instrumentach, które ze sobą wożę. To jest dla mnie żywa relacja, energia przepływająca w obie strony. Oczywiście bywa różnie. Czasem trafią się trudniejsze warunki techniczne czy nieprzewidziane sytuacje, ale to też jest nauka. Każdy koncert to ludzie, a każdy człowiek to cały świat, więc każde spotkanie jest czymś nowym. Ostatnio sporo koncertuję również za granicą. Byliśmy m.in. w Turcji i w Grecji. W Turcji mieliśmy improwizowany koncert w hotelu, gdzie pierwszy utwór zagrałam Wodeckiego „Lubię wracać”. I wyobraźcie sobie — właściciel hotelu, Turek, tak się zachwycił tym utworem, że poprosił o nagranie. To pokazuje, jak muzyka potrafi przekraczać wszystkie granice.
Czy lubię koncertować? Bardzo. Ale przyznaję, że z biegiem lat moja ‘bateria’ po koncercie potrzebuje już więcej czasu na regenerację. Komuś może się wydawać, że to tylko godzina czy dwie pracy: sukienka, szpilki, uśmiech — i po wszystkim. A ja na każdym koncercie oddaję ogromną część siebie, swojej energii, emocji, intencji. Czasem publiczność jest spokojniejsza i potrzebuje chwili, żeby wejść razem ze mną w jedną falę. Ale kiedy to się uda, kiedy choć jedna osoba przeżyje jakiś swój mały „katharsis”, kiedy ktoś płacze przy utworze, a potem podchodzi i mówi, że muzyka poruszyła mu serce — to jest dla mnie absolutny szczyt szczęścia. Muzyka ma jedyną w swoim rodzaju moc — potrafi dotknąć najgłębszych miejsc w człowieku, nawet tych zamkniętych na świat. I jeśli mogę być dla kogoś taką bramą do przeżycia, wzruszenia, oczyszczenia — to czuję, że robię coś naprawdę wartościowego. Kocham koncertować. I mam ogromną nadzieję, że będę mogła robić to do ostatnich dni mojego życia. Tak właśnie bym chciała.
Czy jest Pani patriotką?
Jestem Ukrainką. Moje korzenie są ukraińskie i tego nigdy nie ukrywam. Kocham swój kraj, lubię ukraińską muzykę, tradycję, twórczość — to jest naturalne dla każdego człowieka, że czuje więź z miejscem, z którego pochodzi. Historia granic była różna, zwłaszcza tam, skąd ja pochodzę. Moje rodzinne miasto, Stary Sambor, leży około 60 kilometrów od polskiej granicy. Kiedyś te tereny były polskie, później ukraińskie — Bóg jeden wie, jak to wszystko się zmieniało przez wieki. My znamy tylko fragment prawdy, ten, w którym przyszło nam żyć. Ale patriotyzm nie oznacza dla mnie zamknięcia się w jednej narodowości. Dziś jestem Ukrainką, która żyje w Polsce, pracuje w Polsce i występuje dla polskiej publiczności.
I czuję ogromny szacunek do tego kraju, do ludzi, do tradycji, którą poznałam. Bardzo wiele mnie tu spotkało dobrego. Dlatego na koncertach często łączę oba światy. Jeśli jakiś ukraiński utwór mnie zachwyca — śpiewam go po ukraińsku, ale również tłumaczę jego sens po polsku, żeby ludzie rozumieli, o czym opowiada. I odwrotnie: polskie piosenki śpiewam czasem pół na pół — po polsku i po ukraińsku. Bo wierzę, że muzyka ma łączyć ludzi, a nie dzielić. Muzyka jest przestrzenią, w której każdy może spotkać drugiego człowieka bez barier. Żyjemy w trudnych czasach i nikt nie wie, co będzie jutro. Ale jedno wiem na pewno: najbardziej boli mnie, kiedy zapominamy, że jesteśmy przede wszystkim ludźmi. Narodowość, język, granice — to wszystko jest ważne, ale miłość, dobro i szacunek od człowieka do człowieka są ponad tym. I ja właśnie tak rozumiem patriotyzm — nie jako zamknięcie, ale jako szacunek do swoich korzeni i jednocześnie otwartość na świat i drugiego człowieka.
Jak odnalazła się Pani w Polsce?
Kiedy przyjechałam do Polski, miałam ogromne szczęście i jestem do dziś za to bardzo wdzięczna. Praktycznie od razu mogłam zacząć pracę — zostałam zatrudniona w Busku-Zdroju, w Termach Słowackich, w Hotelu & Wellness Spa. Jestem bardzo wdzięczna pani prezes Bożenie, która dała mi tę możliwość od pierwszego dnia. Wiem, że wiele osób, mimo ogromnych kompetencji, nie mogło pracować w swoim zawodzie z powodu bariery językowej. I wtedy po raz kolejny zrozumiałam, jak wyjątkowa jest muzyka — muzyka to język międzynarodowy. Można nie znać słów, a i tak można być zrozumianym. Na koncertach często nie muszę dużo mówić — mogę po prostu grać. Ale jednak rozmowa jest dla mnie ważna. I to było piękne i zabawne zarazem: ja znałam troszkę polskiego, zaczynałam zdanie… i nie umiałam go skończyć. A publiczność kończyła je za mnie! To było takie wspólne, ciepłe, dobre. Do dziś czasem mi się to przytrafia i ludzie z uśmiechem mi pomagają — i to jest naprawdę wzruszające. Praca w Termach trzymała mnie przy życiu w najtrudniejszych miesiącach. Zmuszała mnie, żeby się ubrać, pomalować, przygotować repertuar, być pomiędzy ludźmi. To bardzo pomagało mi przeżyć emocjonalnie pierwsze miesiące wojny — te wiadomości o bombardowaniach, o śmierci, ten ból, który wciąż trwa i którego nikt z nas nie potrafi wyłączyć. Bóg jeden wie, jak wszyscy to wytrzymujemy. Potrzebowałam czegoś, co nie pozwoli mi zamknąć się w domu. Więc wychodziłam grać do parku. Busko-Zdrój ma przepiękny park zdrojowy — pełen ludzi spacerujących, odpoczywających. Miałam mały głośniczek, skrzypce elektryczne, mikrofonik… i grałam: godzinę, dwie, czasem trzy. Chciałam być wśród ludzi. I tego, co tam przeżyłam, nie da się opisać. Ludzie szli na spacer, słyszeli skrzypce i szli w kierunku dźwięku. Jedni stawali i słuchali, inni płakali, inni się uśmiechali, ktoś tańczył, ktoś śpiewał. Wielu pytało, skąd jestem — czasem myśleli, że ze Słowacji albo z Czech, ale większość wiedziała, że z Ukrainy. I tyle było ciepła, że do dziś nie potrafię tego wyrazić słowami. Przytulali mnie, dodawali otuchy, mówili: „Będzie dobrze”, „Nie bój się”, „Bóg z nami”, „Matka Boża ochroni”.
W pierwszym roku wojny poznałam w tym parku ludzi ze Śląska, z Poznania, z Łodzi, z Warszawy, z Rzeszowa i Krakowa i inne miasta — i mamy kontakt do dziś. Dzwonimy do siebie kilka razy w tygodniu, odwiedzamy się, oni przyjeżdżają do Buska, ja jadę do nich na koncerty, do domów kultury, do kościołów, do domów seniora. Występuję i w hospicjach. Nazywam ich moimi „chrzestnymi rodzicami”, bo dobro, które mi okazali, było jak rodzina w obcym kraju. Jestem im wszystkim ogromnie wdzięczna. Ludziom, których spotkałam. Moja muzyka pomogła wielu, ale to ludzie w Polsce pomogli przetrwać mnie. A najbardziej dziękuję niebu za talent, za siłę, za serca ludzi, których postawiło na mojej drodze. Dziękuję rodzicom, nauczycielom, światu. I dziękuję Polsce — z całego serca.
Czy występowała Pani kiedyś w Radzyniu Podlaskim?
Musiałam sprawdzić na mapie (śmiech). Nie, jeszcze nie miałam okazji występować w Radzyniu. Jak lubię mówić — „na razie jeszcze nie”.Za to w tych okolicach mieliśmy już kilka występów, między innymi w Białej Podlaskiej, i było naprawdę wspaniale. Mam więc wielką nadzieję, że po dzisiejszym wywiadzie uda się również odwiedzić Radzyń — bardzo chętnie przyjadę, bo wszędzie, gdzie są ludzie otwarci na muzykę i emocje, czuję się jak w domu.
Czy ma Pani bliskie osoby, które zmarły?
Niestety, tak — mam bliskie osoby, które odeszły. To moi dziadkowie i babcie, których już nie ma. Wierzę jednak, że są w raju, bo byli naprawdę dobrymi ludźmi. Ostatnio zmarła moja babcia, mama mojej mamy. Była niezwykłą osobą, znała mnóstwo starych, pięknych piosenek, które dziś można usłyszeć już tylko na nagraniach. Ludzie często mówią, że moja budowa ciała bardzo przypomina mojego dziadka Juliana, który odszedł kilka lat wcześniej. Był człowiekiem pełnym energii, wysportowanym, chodził po lasach na jagody i grzyby, opiekował się zwierzętami, pomagał innym, budował, remontował — robił wszystko, co trzeba. Kiedy odwiedzam cmentarz w Ukrainie, idąc pośród grobów moich bliskich, w sercu jest oczywiście żal, ale jednocześnie czuję ogromną radość. W myślach zawsze witam ich: „Cześć, moi drodzy”. To daje mi ciepło i poczucie, że choć nie ma ich fizycznie, nadal są przy mnie. Rodzice mojego taty zmarli już dawno, ale mam nadzieję, że wszyscy moi bliscy, którzy odeszli, są w bezpiecznym, spokojnym miejscu i patrzą na nas z miłością. W czasie wojny zginęło już wielu moich znajomych — osób, z którymi się uczyłam, młodych ludzi, zarówno dziewczyn, jak i chłopaków. To jest ogromnie trudne i bolesne doświadczenie. Takie straty uświadamiają, jak kruche jest życie i jak ważne jest, żeby doceniać każdy dzień. Dlatego w tych czasach staram się żyć tu i teraz, cieszyć się tym, co mam, i jednocześnie modlić o lepsze jutro dla wszystkich, dla ludzi na świecie.
Co Panią inspiruje?
Najbardziej inspirują mnie ludzie. To, co w nich prawdziwe, naturalne, to, co potrafi poruszyć moje serce — nieważne, czy jest to radość, wzruszenie, smutek, zachwyt czy czyjeś trudne doświadczenie. Każdy moment, który „zaczepia mnie” w środku, później przemienia się u mnie w muzykę. Muzyka jest moim sposobem oddychania. Gdybym nie grała, to chyba bym uschła w środku. Kiedy przez dłuższą chwilę nie mam kontaktu ze skrzypcami, czuję się, jakby czegoś we mnie brakowało, jakby część mnie zamilkła. Ćwiczę codziennie, bo kocham grać, ale od pewnego czasu zmagam się z bólem ramienia i dłoni. Trudno mi ćwiczyć tak często, jak chciałabym. Bywa, że potrzebuję masaży, maści, ćwiczeń, a nawet blokad. Kiedyś myślałam, że będę grać do końca życia. Teraz, po tych problemach zdrowotnych, częściej myślę: „Nie wiem, ile mi jeszcze będzie dane grać…”. Ale nadal gram — i to jest dla mnie ogromny dar. Cieszę się każdym dźwiękiem, każdym koncertem i każdą chwilą, kiedy mogę dzielić się muzyką z ludźmi. Inspiruje mnie wszystko, co dotyka mojego serca. Reszta dzieje się już sama — przez skrzypce, przez muzykę, przez to, co płynie ze środka.
Czego Pani życzyć?
No cóż, nie wiem dokładnie, czego mi życzyć. Najlepiej po prostu życzyć mi zdrowia, siły do grania, inspiracji, pięknych spotkań z ludźmi, szczęścia, radości, miłości i pasji do muzyki. A tak naprawdę — życzę sobie tego samego, co każdy z nas: żeby każdy dzień miał w sobie choć trochę dobra, ciepła i piękna.
Dziękuję za rozmowę.
źródło: Kozirynek.online
